Sam Sibayak nie jest ani najwyższy, ani najtrudniejszy do zdobycia, ale był pierwszym wulkanem na naszej trasie więc i tak byliśmy podekscytowani. Miejscowi oferowali nam przewodnika za 100 euro (!), ale oczywiście poszliśmy “na własną rękę”. Podejście okazało się bardzo proste i po 3 godzinach byliśmy na szczycie. Krajobraz zmieniał się wraz z wysokością, las stopniowo przechodził w skaliste zbocza. Zorientowaliśmy się, że jesteśmy blisko celu gdyż strasznie śmierdziało jajem. 😀 Z samego szczytu roztacza się widok na zasklepiony krater. Sibayak nie jest aktywny, ale ze szczelin bez przerwy wydobywają się gazy wulkaniczne, co tworzy złowieszczą atmosferę. Wulkany mają w sobie coś niezwykłego!
U stóp wulkanu znajdują się gorące źródła. Od tygodnia nie braliśmy ciepłego prysznica – uroki Indonezji – więc z chęcią skorzystaliśmy z okazji wygrzania tyłków.
Zostając w tematyce wulkanów, naszym kolejnym celem była wyspa Samosir, położona na jeziorze Toba. Samo jezioro mieści się w kraterze uformowanym po ogromnym wybuchu superwulkanu Toba, który miał miejsce 75000 lat temu. Erupcja była tak silna, że przez kolejne 1800 lat na ziemi utrzymywała się zima wulkaniczna, a 90% ludzkości wyginęło. Jezioro jest ogromne, ma 100 kilometrów długości i 35 szerokości.
Na północnej Sumatrze osiągnęliśmy szczyt popularności. Pisk dziewcząt, przybijanie piątek, zatrzymujące się i trąbiące samochody, wywiady, rozdawanie autografów i niezliczone ilości wspólnych zdjęć – ludzie na Sumatrze są niesamowici. Otwarci, życzliwi, pomocni i ciekawi świata – nigdzie nie mieliśmy takiego kontaktu z lokalsami jak tu. Z ciekawostek – bez przerwy łapią mnie za mój długi nos (Piotr), który jest tu ewenementem! Poniżej tylko kilka z wieeeelu zdjęć, do których pozujemy.