Przykładem typowej laotańskiej podróży może być nasz ostatni przejazd – z Thakhek na 4 tysiące wysp na południu Laosu. Bilety kupiliśmy u lokalnego biznesmena, ale słowo bilety jest tylko przenośnią, gdyż nie dostaliśmy żadnego kwitka. Biznesmen wsadził nas do minivana, który zawiózł nas do domu jego kuzyna na przedmieściach, gdzie mieliśmy poczekać na autobus. Po dłuższej chwili na ciemnym podwórku zwątpiliśmy czy w ogóle ktoś podjedzie. Okazało się, że sam kuzyn jest kierowcą, więc zatrzymał się przy swoim domu, żeby zabrać coś do jedzenia i przy okazji nas. Autobus miał przyczepiony do tylnej klapy skuter, a na dachu załadowaną tonę bagaży. Zajęliśmy jedne z ostatnich wolnych miejsc i ruszyliśmy dalej. Zatrzymywaliśmy się na kolejnych przystankach, a jako, że nie było już zwykłych miejsc, w przejściu rozstawiane były malutkie taboreciki, na których ludzie mieli spędzić kolejnych 13 godzin nocnej podróży. Po około 2 godzinach wszyscy zgłodnieli, więc na dłużej zatrzymaliśmy się na przydrożnym nocnym targu, gdzie wszyscy zaopatrzyli się w jedzenie – sticky rice, grillowane kacze płody, jajka z nie do końca wykształconymi kurczaczkami, same rarytasy. Atmosfera była mocno rozrywkowa, z głośników leciała laotańska muzyka. Tłok był tak duży, że jeden Laotańczyk na swoim przystanku wysiadł przez okno, żeby nie chodzić innym po głowach. Rano autobus wyglądał jak pobojowisko, ale dojechaliśmy cali i zdrowi.
Na wyspie spędziliśmy 3 dni. Czas płynął nam powoli. Bujaliśmy się w hamaku, oglądaliśmy zachody słońca, spacerowaliśmy i jeździliśmy na rowerze.
Don Khon była naszym ostatnim przystankiem w Laosie. Wcale nie chcieliśmy wyjeżdżać, z perspektywy czasu żałowaliśmy, że nie zostaliśmy dłużej na północy kraju. Cały Laos okazał się niesamowitą przygodą. Pokochaliśmy go za niekończące się góry, malutkie wioski, przyjaznych ludzi, smażony ryż z kurczakiem i beerlao. Dzięki temu, że większość miejsc w Laosie nie jest łatwo dostępna i wymaga długiej podróży, nadal jest tam mało turystów. Jest to idealny kierunek dla ludzi, którzy nie lubią typowych atrakcji turystycznych. Dla nas był to strzał w dziesiątkę i na pewno będziemy chcieli kiedyś tam wrócić.